Cztery cyfrowe zoomy sigmy:
AF 10-20 mm f/4-5.6 EX DC HSM
AF 18-50 mm f/2.8 EX DC
AF 18-50 mm f/3.5-5.6 DC
AF 55-200 mm f/4-5.6 DC
Ostatnimi czasy Sigma wyrosła na niekwestionowanego przodownika wśród „niezależnych” producentów obiektywów wymiennych do lustrzanek. Co prawda, Tamron trzyma się jeszcze nieźle, ale Soligor zupełnie zrezygnował z produkcji obiektywów, a u Tokiny i Cosiny widać wyraźny zastój. Za to Sigma kwitnie mając w swej aktualnej ofercie więcej modeli optyki autofokus niż Minolta, Pentax czy Olympus, a tylko o kilka mniej niż Nikon. Gama jej obiektywów nie jest wprawdzie pełna – brakuje na przykład krótkich, jasnych teleobiektywów z zakresu ogniskowych 80-200 mm, ale ofertą zoomów, także tych specjalizowanych do fotografii cyfrowej, Sigma może zawstydzić innych producentów. Stąd jak najbardziej na miejscu byłoby przyjrzeć się kilku jej propozycjom.
Dwa profesjonalne, dwa amatorskie
Cztery zoomy, które wybraliśmy do testu należą do dwóch, wyraźnie różniących się rodzin obiektywów. AF 18-50 mm f/2.8 EX DC to jasny obiektyw standardowy pretendujący do miana optyki profesjonalnej, a AF 10-20 mm f/4-5.6 EX DC HSM to co prawda ciemny, ale bardzo wyrafinowany zoom szerokokątny, rozwiązaniami konstrukcyjnymi nawet przebijający 18-50 mm f/2.8. Dwa pozostałe: AF 18-50 mm f/3.5-5.6 DC i AF 55-200 mm f/4-5.6 DC, są typowo amatorskimi, lekkimi i tanimi zoomami, które jednak wcale nie muszą okazać się znacznie gorsze pod względem jakości tworzonego obrazu.
Oznaczenie „DC” widoczne w nazwach wszystkich czterech obiektywów mówi o możliwości ich współpracy wyłącznie z aparatami cyfrowymi, których przetwornik obrazowy jest znacznie mniejszy od formatu klatki filmu małoobrazkowego, czyli 24 x 36 mm. Owo „znacznie” nie dopuszcza używania tej optyki z Canonami EOS 1D, 1D Mark II i 1D Mark II N, których rozmiary matryc są jedynie 1.3 raza mniejsze. Zoomy te mogą być bowiem dołączane do aparatów z przetwornikami obrazowymi charakteryzującymi się współczynnikiem kadrowania o wartości 1.5 lub większym, o ile oczywiście wersja z mocowaniem do danego aparatu jest produkowana. Tak się jednak składa, że jedyną niedostępną opcją jest zoom 10-20 mm z mocowaniem do aparatów systemu 4/3. Małoobrazkowe ekwiwalenty zakresów ogniskowych tych obiektywów w lustrzankach poszczególnych producentów prezentuje poniższa tabela.
Test obiektywów przeprowadziliśmy z użyciem Nikona D2x, co pozwoli wycisnąć z tych zoomów wszystko czym dysponują (no, może EOS 1Ds Mark II wyciskałby trochę lepiej), ale dodatkowo znaczną część zdjęć testowych wykonaliśmy Nikonem D70. Pozwoliło nam to sprawdzić jak zoomy Sigmy współpracują z przetwornikami różnej konstrukcji, czy w ich towarzystwie aparaty w rodzaju Nikona D2x są w stanie wykorzystać wysokie rozdzielczości swych matryc i czy matryce o niezbyt dużej liczbie pikseli potrzebują obiektywów klasy wyższej niż amatorska.
Obiektywy od zewnątrz i od wewnątrz: optyka, mechanika, ergonomia.
Zacznijmy od szerokokątnego zooma AF 10-20 mm f/4-5.6 EX DC HSM, który niewątpliwie jest ozdobą tego testu. Jest to dość duża konstrukcja, przypominająca jasne zoomy 28-70 mm zarówno wymiarami, jak i masą. Dziwić więc może, dlaczego jego maksymalny otwór względny to zaledwie f/4-5.6. Weźmy jednak pod uwagę, że obiektyw ten musi zapewnić znacznie szersze kąty widzenia niż standardowy i czymś trzeba było „zapłacić” za możliwość takiego odwzorowywania rzeczywistości. Zresztą zauważmy, że konkurenci wcale nie są znacznie jaśniejsi. Jest ich zaledwie dwóch: Tamron SP AF 11-18 mm Di II LD o identycznym świetle f/4.5-5.6 i o pół działki jaśniejszy Canon EF-S 10-22 mm f/3.5-4.5 USM.
Zmniejszenie maksymalnego otworu względnego to oczywiście nie jedyny sposób na zaprojektowanie dobrego, szerokokątnego zooma. W tym przypadku użyto jeszcze trzech soczewek asferycznych oraz trzech wykonanych ze szkła o wyjątkowo niskiej dyspersji SLD (Special Low Dispersion). To obecnie chyba największy na rynku udział wyrafinowanego szkła w przeliczeniu na jeden milimetr ogniskowej. Soczewki SLD służą tu do likwidacji aberracji chromatycznej, przede wszystkim jej „bocznej” (lateralnej) odmiany będącej zmorą szerokokątnych obiektywów, zwłaszcza tych wykorzystywanych w fotografii cyfrowej. Z kolei elementy asferyczne pomagają zredukować wielkość dystorsji oraz ułatwiają skorygowanie aberracji sferycznej.
Układ 14 soczewek zaprojektowano tak, by za ustawianie ostrości odpowiadał ruch wewnętrznych ich grup. To wewnętrzne ogniskowanie umożliwiło zaprojektowanie tego zooma tak, by jego przedni człon nie obracał się. Dzięki temu osłonę przeciwsłoneczną można było wyprofilować dla zapewnienia optymalnej osłony przedniej soczewki przed bocznym światłem, a gwint mocowania filtrów nie obraca się podczas ustawiania ostrości – nie ma więc problemów z używaniem filtrów połówkowych i polaryzacyjnych. Mocowanie filtrów ma średnicę 77 mm, czyli raczej sporo, ale zauważmy, że gdyby obiektyw ten miał jasność f/2.8 to o mocowaniu filtrów z przodu moglibyśmy w ogóle zapomnieć – no chyba że producent zastosowałby gwint 105 mm. Tak więc jest i druga zaleta małego otworu względnego.
Ergonomia obiektywu zasługuje na piątkę z plusem. Pierścień ogniskowych obraca się z bardzo płynnym, nie za słabym, nie za silnym oporem, a wtóruje mu pierścień ustawiania ostrości. Ten połączono z członem odpowiedzialnym za ogniskowanie obiektywu z użyciem przekładni zwalniającej, dzięki czemu ręczne ostrzenie może być bardzo precyzyjne. Kolejnym plusem jest użycie do napędu autofokusa cichego i stosunkowo szybkiego ultradźwiękowego silnika HSM (Hyper-Sonic Motor). Dzięki niemu ogniskowanie jest niemal niesłyszalne, a dodatkową zaletą jest funkcja zwana z canonowska „Full-Time Manual”, czyli możliwość ręcznego przestawienia ostrości bez wyłączania autofokusa. Napęd HSM stosowany jest w wersjach obiektywu z mocowaniem do lustrzanek Canona, Nikona i Sigmy, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by w przyszłości użyć go także w tych przeznaczonych do systemu 4/3 i Koniki Minolty.
Drugim z testowanych tu obiektywów zaprojektowanym z wykończeniem EX oznaczającym solidność konstrukcji, zabezpieczenie przed kurzem i kroplami wody oraz charakterystyczną czerń chropowatej powierzchni, jest Sigma 18-50 mm f/2.8 EX DC. Ten z kolei obiektyw, „cyfrowy” odpowiednik jasnych konstrukcji 28-70 mm f/2.8, jest od nich mniejszy średnio o centymetr na średnicy i trzy na długości. Jednak dopiero po wzięciu do ręki czuje się jego niewielkie rozmiary i masę – niemal dwukrotnie mniejszą niż porównywalnych konstrukcji małoobrazkowych.
Komfort obsługi tego zooma nie jest już jednak tak wysoki jak u jego „szerszego” brata. W przypadku zmiany ogniskowej jest jeszcze całkiem dobrze, choć konieczność zapewnienia znacznie większego wysuwu przedniego członu obiektywu spowodowała, że opór pierścienia jest zauważalnie większy i nie tak płynny jak w 10-20 mm. Z ustawianiem ostrości jest już znacznie gorzej, a podstawowa przyczyna to napęd autofokusa – w wersji do Nikona – silnikiem z korpusu aparatu. Głośny silnik, hałaśliwe przekładnie, pierścień obracający się podczas pracy układu AF – to tylko początek. Do tego dochodzi powolne automatyczne ustawianie ostrości, a przy ręcznym – bardzo słaby, „chropowaty” opór pierścienia. No i o FTM nie ma co marzyć. Dobrze chociaż, że zoom ten ma wewnętrzne ogniskowanie, a więc też profilowaną osłonę przeciwsłoneczną i nieobracający się gwint mocowania filtrów (67 mm). Konstrukcja optyczna jest dość zaawansowana: tworzy ją aż 15 soczewek w tym dwie asferyczne i jedna wykonana ze szkła o niskiej dyspersji SLD.
Dwa pozostałe obiektywy omówimy razem, gdyż są do siebie bardzo podobne pod względem zaawansowania konstrukcji, stylu i przeznaczenia. Stanowią one zresztą dobrze uzupełniającą się parę wartą do rozważenia jako zestaw zooma standardowego i długoogniskowego. Sigma 18-50 mm f/3.5-5.6 DC i Sigma 55-200 mm f/4-5.6 DC, bo o nich tu mowa, są prostymi, niedużymi, lekkimi i tanimi amatorskimi zoomami. Ich poziom wykonania nie jest jednak wcale bardzo niski. Oba posiadają stalowe mocowanie bagnetowe, gumowane pierścienie ogniskowych i odległości oraz otrzymywane w komplecie, mocowane bagnetowo osłony przeciwsłoneczne. Dodatkowo obiektyw 18-50 mm f/3.5-5.6 ma wśród swych soczewek jedną asferyczną. Poza tym w obu, tak zresztą jak i w dwóch omówionych wcześniej zoomach EX, soczewki szczególnie starannie zabezpieczono warstwami przeciwodblaskowymi, gdyż w fotografii cyfrowej odbicia światła wewnątrz obiektywu i w komorze lustra wyjątkowo silnie wpływają na obniżenie kontrastu zdjęć, a poza tym mogą spowodować pojawienie się na zdjęciach plam światła i blików.
Wygoda obsługi obiektywów jest na średnim poziomie, zwłaszcza jeśli chodzi o ręczne ustawianie ostrości. Opór pierścieni został zaprojektowany tak, by nie przeszkadzać silnikowi autofokusa, a nie by ułatwiać ręczne ostrzenie. Dlatego opór ten jest nieco za mały i niezbyt płynny, czyli tak jak w większości amatorskich obiektywów AF. Mniej się to odczuwa w zoomie 55-200 mm, a bardziej w 18-50 mm, w którym dodatkowo pierścień odległości jest wąski i umieszczony tuż przy utrudniającej jego objęcie osłonie przeciwsłonecznej. Pochwała należy się za to projektantom mechaniki jego układu zmiany ogniskowej za superkomfortową obsługę pierścienia zooma – ten poziom płynności i dobrze dobranego oporu przewyższa nawet to, co poznaliśmy w zoomie 10-20 mm. W 55-200 mm ogniskową zmienia się już trochę mniej wygodnie, choć jakieś szczególnie silne zarzuty trudno przedstawić.
W obu obiektywach brak systemów wewnętrznego ogniskowania, stąd obracające się wraz z mocowaniami osłon i filtrów ich przody. W testowanej przez nas wersji z mocowaniem Nikon F, autofokus napędzany jest silnikiem z korpusu lustrzanki i choć całość pracuje głośno, to ogniskowanie jest wyraźnie szybsze niż w przypadku zooma 18-50 mm f/2.8. Szkoda, że w tych tworzących dobrze do siebie pasującą parę obiektywach nie wybrano jednego rozmiaru gwintu filtra: w krótszym jest to 58 mm, a w dłuższym 55 mm. Jednak zoomy te, podobnie jak i dwa opisane wcześniej należy pochwalić za nieduże minimalne odległości fotografowania: 0.24 m w zoomie 10-20 mm, 0.25 m w ciemniejszym i 0.28 m w jaśniejszym 18-50 mm oraz 1.1 m w telezoomie.
Test
Rozdzielczość
To dla wielu najważniejszy, a czasem w ogóle jedyny miernik jakości optyki. Przez długi czas testy rozdzielczości obiektywów publikowane w foto i Fotografii Cyfrowej oparte były na zdjęciach tablicy testowej z naniesionymi wieloma polami kreskowymi odpowiadającymi poszczególnym (wynikowym) rozdzielczościom wyrażonym w liniach (formalnie: parach linii) na milimetr. Test ten sprawdzał się świetnie dopóki fotografowaliśmy na filmach, ale w przypadku „cyfry” często zawodził. Powodem była przede wszystkim mora, która często utrudniała rozpoznanie widoczności linii na polach testu. Część obiektywów do lustrzanek cyfrowych można było testować z użyciem aparatów analogowych i w ten sposób nadal wykorzystywać dotychczasowy standard, ale taka metoda nie przyda się w przypadku obiektywów do lustrzanek systemu 4/3 czy canonowskiej optyki EF-S, której do tradycyjnych EOSów zamontować się nie da. Za pomocą dotychczasowych testów trudno też było testować rozdzielczość aparatów cyfrowych – także ze względów wyżej opisanych. Stąd decyzja o zmianie tablicy testowej na bardziej przydatną dla fotografii cyfrowej, a przy tym z tak dobranymi grubościami linii, by wyniki można było porównywać z popularnym standardem testu opartym na tablicy ISO 12233, wykorzystywanym na przykład przez witrynę www.dpreview.com. Tablicę tę prezentujemy na stronie obok.
Nowa tablica pomoże nam bardzo, gdyż ułatwi testowanie optyki wprost na cyfrowych lustrzankach, ale pamiętajmy, że o ile pewne problemy to rozwiąże, to inne stworzy. Nadal bowiem wynikiem testu będzie wynik pary, tym razem „aparat (matryca) + obiektyw”, a nie „film + obiektyw” jak to miało miejsce dawniej. Będziemy mogli zorientować się, jak dany obiektyw pracuje z konkretnym aparatem, a więc jaką uzyskuje rozdzielczość w centrum i na brzegach kadru, jak zmienia się ona wraz z przymykaniem przysłony i czy przeszkadza aberracja chromatyczna i „blooming”. Te parametry będą jednak obowiązywały tylko dla tej jednej pary, na przykład Nikona D50 z Tamronem SP AF 28-75 mm f/2.8 XR Di LD Aspherical (IF) Macro, ale już obiektyw ten w towarzystwie mającej taką samą rozdzielczość Koniki Minolty 5D może dać inne wyniki. Może więc lepszym rozwiązaniem było stosowanie „standardowej” matrycy, do której można by podpinać optykę z różnymi mocowaniami? Może tak, ale to też nie uwzględniłoby wpływu na rozdzielczość zdjęć specyfiki poszczególnych matryc, systemów ich mikrosoczewek i filtrów antyalisingowych, oprogramowania odpowiedzialnego za interpolację sygnału z komórek matrycy przykrytej mozaiką filtrów barwnych, oprogramowania wyostrzającego obraz itd. Wyniki testów z takiej uniwersalnej cyfrówki mogą nie przełożyć się na podobne, gdy testowany obiektyw założymy do swojego aparatu. Nic więc nie zastąpi testu obiektywu na konkretnej lustrzance, a my będziemy się starali by badana przez nas optyka trafiała do różnych korpusów, by pokazać czy i w jakim stopniu zmienia to wyniki i jak bardzo konkretny obiektyw traci lub zyskuje w połączeniu z poszczególnymi lustrzankami. Jakie to skomplikowane w stosunku do aparatów tradycyjnych! Tam, jeśli dany obiektyw dało się już zamontować do aparatów A i B, to w obu tworzył identycznej jakości zdjęcia, byleby tylko w obu film płasko leżał.
Pierwszy wykonany z użyciem tej metody test przeprowadziliśmy na potrzeby numeru specjalnego foto „Obiektywy autofokus” (właśnie opublikowanego), a tu wykonamy go po raz drugi. Zgodnie z założeniem wezmą w nim udział dwa aparaty i tak jak już wspomnieliśmy będzie to Nikon D2x i „wspomagający” go Nikon D70. W obu ustawiliśmy maksymalne rozdzielczości matrycy, zdjęcia zapisywaliśmy w najsłabiej skompresowanych JPEGach, a funkcje regulacji kontrastu, wyostrzenia szczegółów, nasycenia barw wyzerowaliśmy. Korzystaliśmy z przestrzeni barw sRGB w nikonowskim trybie I (D2x) i Ia (D70) oraz najniższych czułości matryc: odpowiedników ISO 100 w D2x i ISO 200 w D70.
Mamy nowy standard testu, więc trzeba przyzwyczaić się do zupełnie innych wartości i nauczyć się je interpretować. Pewną pomocą jest fakt, że z identycznej pod względem gęstości i grubości linii tablicy korzysta między innymi portal www.dpreview.com, choć przyznać należy że publikowane tam wyniki są nieco bardziej pesymistyczne niż uzyskiwane przez nas. Z testu w „Numerze specjalnym” wiemy już, że maksima rozdzielczości uzyskane przez Nikona D70s w towarzystwie firmowych zoomów to 1550 lph, a przez Nikona D2x – od 1550 lph (amatorski DX 18-55 mm f/3.5-5.6) do 2150 (profesjonalny 28-70 mm f/2.8).
Obiektywy Sigmy nie mają czego się w stosunku do Nikkorów wstydzić. Modele serii EX, czyli 10-20 mm i 18-50 mm f/2.8 uzyskują wyniki porównywalne, a modele amatorskie czują się w towarzystwie Nikona D2x zauważalnie lepiej niż Nikkor DX 18-55 mm f/3.5-5.6. Widać jednocześnie, że współpraca optyki Sigmy z Nikonem D70 układa się minimalnie gorzej niż Nikkorów, gdyż osiągnięte maksimum rozdzielczości to 1400 lph, w porównaniu z 1550 lph.
Niewątpliwie najwyższe wyniki uzyskała jasna Sigma 18-50 mm, która przy najkrótszej ogniskowej pochwalić się może wartością 2100 lph i minimalnie gorszymi przy pozostałych ogniskowych. Ważne jest też, że wyniki te osiągane są po niezbyt silnym przymknięciu przysłony – f/5.6-8, a przy pełnym jej otworze są niewiele gorsze. Tak optymistycznie wygląda to jednak tylko w centrum kadru. Naroża są już mniej ciekawe, przede wszystkim przy otwartej przysłonie, gdzie z wynikiem na poziomie 1100-1200 lph obiektyw ten wstydzić się powinien nawet szerokokątnego zooma 10-20 mm. Całe szczęście, że przymknięcie przysłony do f/11 podwyższa brzegowe rozdzielczości do 1600-1800 lph. Problem niskiej rozdzielczości w odległych od środka rejonach kadru pogłębia widoczna tam aberracja chromatyczna. Jest ona średnio intensywna przy średnich i dłuższych ogniskowych, ale przy najkrótszej efekty jej działania (fioletowe obwódki) są bardzo wyraźne. I ważna rzecz: w D2x przeszkadza ona mocniej niż w D70.
Drugi, ciemny, amatorski, standardowy zoom Sigmy nie jest tak dobry jeśli chodzi o maksymalne wartości rozdzielczości, ale może się za to pochwalić niemal idealnie wyrównaną ostrością na całej powierzchni kadru występującą przy najkrótszej ogniskowej w całym zakresie przysłon. Ale temu osiągnięciu towarzyszy jeszcze silniejsza niż w przypadku jasnego zooma boczna aberracja chromatyczna – bardzo wyraźna przy krótkich ogniskowych, wyraźnie słabsza przy dłuższych. W sumie wyniki nieco tylko gorsze niż jasnej, profesjonalnej optyki, co stawia czterokrotnie tańszego zooma w dobrej pozycji wyjściowej do dalszych konkurencji.
Jedyny w teście zoom długoogniskowy reprezentuje chyba najniższy poziom rozdzielczości, ale różnica w stosunku do współzawodników nie jest duża. Jego piętą achillesową jest najkrótsza ogniskowa, gdzie najlepszym osiągnięciem jest 1800 lph przy f/11 w centrum kadru, ale towarzyszy temu 300 lph różnicy w stosunku do brzegów. Chyba więc lepiej korzystać z f/16, gdzie mamy 1700/1600 lph (środek/brzeg). W tym obiektywie aberracja chromatyczna jest znacznie mniejszym problemem niż w pozostałych, ale w odróżnieniu od tamtych występuje z identyczną intensywnością na zdjęciach z obu Nikonów.
Na koniec najsmakowitszy kąsek, czyli zoom 10-20 mm. Zgodnie z oczekiwaniami wykazuje on sporą różnicę rozdzielczości obrazu pomiędzy środkiem a narożami kadru w całym zakresie przysłon, ale dotyczy to tylko najkrótszej ogniskowej. Zauważmy jednak, że ta różnica w zoomie 18-50 mm f/2.8 jest bardzo podobnej wielkości, i w tym przypadku z pewnością jest to koszt, który trzeba zapłacić za wysoką jasność. Z kolei aberracja chromatyczna na brzegach obrazu z obiektywu 10-20 mm jest całkiem spora, ale znowu tylko przy najkrótszej ogniskowej, bo przy dłuższych przeszkadza mniej niż w jasnym zoomie standardowym, a prawdę powiedziawszy praktycznie wcale jej nie widać. Obiektyw ten z jednej strony „lubi” Nikona D70, na zdjęciach z którego boczna aberracja chromatyczna przy ogniskowej 10 mm jest zauważalnie słabsza niż przy D2x, ale z drugie, przy tej ogniskowej w towarzystwie D70 wypada w konkurencji rozdzielczości gorzej nawet od zoomów amatorskich.
Winietowanie
Tu niewątpliwie szerokokątny zoom wypada najsłabiej z całej stawki, choć wcale nie dlatego, że ściemnienie naroży zdjęć z jego pomocą wykonanych jest najsilniejsze, ale dlatego, że przymykanie przysłony ma na nie niewielki wpływ – w każdym razie przy krótkich i średnich ogniskowych. To, że przy f/4 i ogniskowej 10 mm brzegi kadru są ciemniejsze od środka o 1 1/3 EV można jeszcze uznać za dopuszczalne, ale że przy f/16 wartość ta nadal przekracza 2/3 EV, już nie. Dobrze chociaż, że przy ogniskowej 15 mm jest nieco lepiej, choć i przy f/16 zaledwie dostatecznie, a przy 20 mm f/16 praktycznie załatwia problem. Ocena: dwója z plusem.
Drugim „od dołu” jest jasny zoom 18-50 mm, który przy najkrótszej ogniskowej i otwartej przysłonie serwuje nam niedoświetlenie rogów o 2 EV i jest to ostre ściemnienie samych naroży, a więc efekt bardzo dobrze widoczny. Z tym, że obiektyw ten rehabilituje się już po przymknięciu przysłony do f/4, kiedy to winietowanie drastycznie spada. Jednak i tu przymknięcie do f/16 nie likwiduje problemu całkowicie, choć praktycznie nie będzie on widoczny. Wraz z wydłużaniem ogniskowej winietowanie zanika i zauważalne może być jedynie przy w pełni otwartej przysłonie, ale po przymknięciu jej o 1-2 działki już nie. Mocne trzy punkty.
Z kolei ciemny zoom standardowy przy krótkich ogniskowych nie wykazuje ostrego ściemnienia naroży, a jedynie łagodne rozjaśnienie okolic środka kadru. Pomimo więc, że różnica jasności pomiędzy tymi obszarami przekracza nieco 1 EV, to efekt wizualny wcale nie jest zły. Dodatkowo przymknięcie przysłony do f/8 załatwia sprawę. Ciekawostką jest za to pojawienie się ostrego ściemnienia naroży zdjęcia przy najdłuższej ogniskowej. By jemu zapobiec trzeba przymknąć przysłonę co najmniej do f/16 lub leciutko przyciąć kadr. W przypadku tego zooma zauważyć można, że w towarzystwie D70 winietuje on minimalnie słabiej niż z D2x. Podobny efekt nie występuje w przypadku pozostałych testowanych tu obiektywów. W tej konkurencji obiektyw należy ocenić na czwórkę
Zoom długoogniskowy wypada zdecydowanie najlepiej, gdyż na zdjęciach wykonanych z jego użyciem winietowania w zasadzie nie widać, nawet przy zupełnie otwartej przysłonie. Co prawda dokładne pomiary wykazują różnicę jasności pomiędzy centrum a narożami kadru dla pełnego otworu przysłony wynoszącą około 2/3 EV, ale zmiana jest tak płynna, że problem winietowania można pominąć. Jedynie przy najdłuższej ogniskowej obraz ściemnia się nieco mniej równomiernie i stąd przy f/5.6 (i tylko wtedy) widać, że naroża są ciemniejsze. Mimo to obiektywowi temu należy się pięć punktów (z niewielkim minusem).
W sumie takich lub zbliżonych wyników można się było spodziewać, a jedynym, przy tym miłym zaskoczeniem jest bardzo dobry wynik długoogniskowego zooma.
Dystorsja
Tu wbrew oczekiwaniom zoom 10-20 mm wcale nie wykazuje się najsilniejszą dystorsją, a to najprawdopodobniej z powodu umiejętnego użycia trzech soczewek asferycznych. Nawet przy najkrótszej ogniskowej proste położone przy brzegach kadru na 9/10 jego długości nie wykazują zniekształceń, i jedynie w samych narożach widać wyraźne wygięcie do wewnątrz wykazujące, że tu dystorsji beczkowatej nie udało się uniknąć. Przy średnich ogniskowych dystorsję trudno zauważyć, a symboliczną poduszkowatą pojawiającą się przy 20 mm niewiele łatwiej. To świetny wynik, zwłaszcza biorąc pod uwagę zakres ogniskowych tego obiektywu.
W obu zoomach standardowych „beczka” przy ogniskowej 18 mm jest wyraźna, choć jeszcze nie silna. Jednak o ile w jaśniejszym obiektywie przy 28 mm znika ona już zupełnie i nie przechodzi w „poduszkę” przy dłuższych ogniskowych, to w ciemniejszym jeszcze ją widać, ba – w symbolicznej wielkości występuje nawet przy ogniskowej 50 mm.
Obiektyw 55-200 mm znowu trzyma wysoki poziom charakteryzując się symboliczną dystorsją beczkowatą przy najkrótszej ogniskowej i nieco wyraźniejszymi, choć nadal słabo zauważalnymi „poduszkami” przy ogniskowych średnich i długich.
Pod światło
Podobnie jak pod względem dystorsji, tak i w tej konkurencji szerokokątny zoom Sigmy zachowuje się znacznie lepiej niż można było przypuszczać. Ale to nie wszystko: nie dość, że wypada najlepiej z całej czwórki, to jeszcze zasługuje na najwyższe noty. Tego naprawdę trudno się było spodziewać. I w zasadzie wszystko, co można o wadach tworzonego przez niego obrazu napisać. Żeby jednak być całkiem w zgodzie z prawdą, należy tylko dodać, że czasami można na zdjęciach zrobionych tym obiektywem dopatrzyć się pojedynczego, malutkiego blika, czasami smugi światła, ale to bardzo rzadkie, sporadyczne przypadki. Piątka!
Informacje zaprezentowane są w tabeli za pomocą liczb i symboli
w większości zrozumiałych dla każdego fotografującego. Na wszelki wypadek wyjaśnię kilka z nich, które mogą wzbudzić wątpliwości.
Dane techniczne
Zakres kątów widzenia. Podane wartości to „praktycznie wykorzystywany” zakres kątów widzenia. Są one zachowane przy użyciu opisywanych obiektywów z cyfrowymi lustrzankami Sigmy. W przypadku lustrzanek Olympusa kąty te są nieco węższe, a pozostałych lustrzanek - minimalnie szersze.
Cena
Podana została cena detaliczna brutto sugerowana przez dystrybutorów. Oznacza ona jedynie poziom kosztów przy zakupie obiektywu i pozwala odnieść go do konkurentów. Pamiętać jednak należy, że „na półce” obiektywy te są niemal zawsze tańsze, przeważnie o kilka- kilkanaście, ale bywa, że i o 20%.
Ostrość
Szczegółowe wartości ostrości testowanych obiektywów znajdują się przy ich indywidualnych opisach, a w tabeli zbiorczej zaprezentowano je w formie skondensowanej. Górny wiersz każdej komórki mówi o ostrości przy pełnym otworze przysłony w centrum/w narożu kadru. Wiersz dolny podaje maksymalne uzyskiwane jednocześnie ostrości w centrum/w narożu
i wartość przysłony (albo ich zakres), dla której można je uzyskać. Nie zawsze znaleźć tu można maksymalną ostrość obiektywu dla danej ogniskowej. Przykładowo: wynik 1700/1400 oceniamy niżej niż 1600/1500.
Winietowanie
Podane zostały po dwie wartości przysłon koniecznych do zastosowania dla zlikwidowania winietowania. Pierwsza wymagana jest dla likwidacji całkowitej, a druga – w nawiasie – praktycznej. Nie pozwala ona na całkowite uniknięcie winietowania, ale zmniejsza je tak, że będzie ono praktycznie niezauważalne.
Dystorsja
Litery oznaczają charakter dystorsji: B – beczkowata, P – poduszkowata,
W – wąsowata, a liczby jej wielkość: 0 – zerowa, 1 – symboliczna, 2 – lekka, 3 – średnia, 4 – silna, 5 – bardzo silna.
Ocena
Oceny cząstkowe w skali od 1 do 5 gwiazdek, a klasa foto wyznaczana jest z sumy ocen cząstkowych według zasady:
6 – 13 klasa podstawowa
14 – 20 klasa średnia
21 – 26 klasa zaawansowana
27 – 30 klasa super
Jasny standardowy zoom znowu wypada najgorzej, choć nie można powiedzieć, że źle. Czwórkowa ocena to przecież całkiem przyzwoity wynik dla skomplikowanej, kilkunastosoczewkowej konstrukcji. Jej jedyną, ale wyraźną wadą jest tworzenie sporej liczby ostrych blików przy krótkich ogniskowych, bez względu na wartość przysłony i na to czy źródło światła znajduje się w kadrze czy nie. Gdy dokładnie przyjrzymy się zdjęciom wykonanym pod światło, możemy też dostrzec malutką plamkę będącą najprawdopodobniej odbiciem światła od matrycy, a następnie z powrotem od tylnej soczewki obiektywu. Ta plamka jest bardziej wyraźna na zdjęciach wykonanych Nikonem D70 niż z D2x. Poza tym zoom ten nie sprawia większych kłopotów.
Dwa uczestniczące w teście obiektywy amatorskie reprezentują w tej konkurencji równy, dość wysoki poziom, z rzadko pojawiającymi się pojedynczymi blikami i – nieco częściej – rozświetleniami wokół źródła światła. One także zasługują na czwórki.
To bardzo ciekawe przykłady niezależnej optyki
Szerokokątny zoom z niemal całkowicie wyeliminowaną dystorsją, świetnie zachowujący się przy zdjęciach pod światło, a przy tym z niedostatecznymi wynikami winietowania. Z drugiej strony prościutki długoogniskowy, amatorski zoom (tylko 2 punkty za zaawansowanie konstrukcji) z praktycznie zlikwidowanym winietowaniem, taką sobie rozdzielczością i przyzwoitymi pozostałymi ocenami. Pomiędzy tymi dwoma mamy dwa bardzo porządnie zachowujące się standardowe zoomy: jeden jasny i wyrafinowany, a drugi stosunkowo prosty i ciemny. Gdyby się jednak przyjrzeć samym ich ocenom dotyczącym jakości zdjęć, to ten ciemny wypada wręcz lepiej. Bardzo ciekawe wyniki, które mogą dać dużo do myślenia. W sumie jednak widać że „cyfrowa” optyka Sigmy reprezentuje niezły poziom, a dotyczy to także tanich, typowo amatorskich zoomów.
Sprzęt do testu wypożyczyły firmy K-Consult i Nikon Polska.
Roman Zabawa
Źródło: foto 04/2006