Fotografia uliczna nie jest niczym nowym. Odkąd aparat stał się przenośny, towarzyszył sytuacjom, których trudno było szukać we wnętrzach. Ośmieleni łatwością, z jaką – szczególnie dzisiaj – przychodzi utrwalać obraz, fotografowie wylegli na ulicę, rejestrując prawdę o nas. Tylko nielicznym jednak udaje się nią zainteresować oglądających. Jak to zrobić? Przeczytajcie wskazówki Tomasza Kulbowskiego.
Co?
Czym naprawdę jest fotografia uliczna? Niefortunne słowo na „u” jest źródłem wielu nieporozumień i dyskusji na temat: co jest, a co nie jest streetem. Dosłowne traktowanie tej nazwy nie ma większego sensu, bo muzyka poważna bywa także bardzo niepoważna. Nazwa przyjęła się i za późno na jej zmianę – grunt, że pozwala nam się określać, organizować, przeglądać zawartość księgarń i Internet w poszukiwaniu interesujących treści. Osobiście traktuję ulicę w nazwie symbolicznie. Jest dla mnie kryptonimem przestrzeni publicznej – naturalnego habitatu tak zwanego nowoczesnego człowieka. Miast, miasteczek, wsi, sklepów, galerii handlowych, plaż, przystanków, pociągów, bazarów, restauracji... A także ulic.
Fot.Tomasz Klubowski. Millenium Bridge, 2010. Lubię przyglądać się jednostkom w tłumie, szukać przejawów indywidualizmu w masie dużego miasta.
Tematyka jest równie dowolna co miejsce, ale dla mnie w centrum zainteresowania zawsze znajduje się człowiek, nawet jeśli nieobecny bezpośrednio na zdjęciu. Lubię określenie „fotografia humanistyczna”, bo dobrze oddaje intencje stojące za moimi zdjęciami – pokazywanie istoty ludzkiej w codziennych rytuałach i wydobywanie z ich pozornej błahości czegoś specjalnego i niepowtarzalnego. Staram się nie ingerować swoją obecnością w to, co widzę i fotografuję. Interesuje mnie rzeczywistość sama w sobie, a nie ta będąca reakcją na moją obecność.
Schemat powstawania zdjęć ulicznych ma swoje zasady, ale jest dość liberalny – uważam, że w streecie dużo wolno. W moim portfolio są kadry, które w reportażu poleciałyby od razu do kosza. Zasady kompozycji są elastyczne, więc czemu ich nie ponaciągać? Fotografia uliczna świetnie się do tego nadaje i pozwala na spory margines beztroski, co z kolei nieźle pobudza kreatywność.
Fot.Tomasz Klubowski. City, 2009. Człowiek przede wszystkim, ale niekoniecznie dosłownie. Czasem obecny tylko poprzez ślad, jaki zostawia w otoczeniu.
Dlaczego?
Fotografia uliczna spełnia ważną, choć często ignorowaną funkcję. Jest bardzo wartościowym źródłem informacji o emocjonalnym i materialnym stanie cywilizacji. Traktuję fotografów ulicznych jak archiwistów – gdyby nie oni i wszystkie wydeptane przez nich kilometry, jaki obraz pozostałby po naszych czasach? Katastrofy, konflikty i tragedie z jednej strony, piękni, uśmiechnięci ludzie w drogich ciuchach z drugiej, a do tego parę milionów autoportretów „z łapki”, zalewających serwisy społecznościowe. One oczywiście też są potrzebne, ale albo pokazują sytuacje ekstremalne, albo nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością – są upozowane, podrasowane, wyprodukowane. Owszem, relacjonują i ilustrują wydarzenia oraz aktualne trendy, ale ducha czasów lepiej pokazuje codzienność i to, co dzieje się pod jej powierzchnią. A kto pokaże to lepiej niż streetowcy?
Z drugiej strony, street ma w sobie sporo z lajfstajlu – nie uprawia się go okazjonalnie. Najlepsze efekty przynosi regularnie pielęgnowany i traktowany jako pasja albo nałóg. Coś, od czego nie możemy się opędzić, o czym myślimy codziennie, co reguluje rytm naszego dnia i nocy, nie pozwala nam wyjść z domu bez aparatu i dzięki czemu nigdy nie nudzimy się, czekając na przystanku.
Gdzie?
Bardzo ważne jest zestrojenie się z przestrzenią, odnalezienie jej rytmu i charakteru. Dlatego lubię wracać w znane miejsca – lepiej poznawać ich potencjał, dynamikę, to, jak zmieniają się o rożnych porach dnia czy roku. Dzięki temu łatwiej jest przewidywać, co ciekawego i gdzie możne się wydarzyć. Jednocześnie staram się nie eksploatować tych samych miejsc zbyt długo, żeby uniknąć rutyny, powtarzania się; po to, by zachować świeże spojrzenie.
Moim ukochanym streetowym placem zabaw pozostaje Londyn, gdzie, mieszkając przez pięć lat, zainteresowałem się fotografią uliczną jako sposobem na poznawanie i rozumienie nowego dla mnie miejsca. Mam tam swoje ulubione punkty, które wciąż zaskakują mnie nowymi historiami: Soho, City, South Bank, Brick Lane. Spędziłem w Londynie łącznie setki dni z aparatem i czuję się tam pewnie i komfortowo, co nie jest niezbędnym warunkiem do zrobienia udanych zdjęć. Zdarzało mi się odwiedzać miejsca, w których od pierwszego momentu wszystko „zaskakiwało” – światło, ludzie, architektura, przestrzeń.
Oczywiście, zatłoczone ulice są zdjęciowym pewniakiem i miejscem notorycznie eksploatowanym przez fotografów ulicznych, ale potencjału nie brakuje też przedmieściom czy prowincjom, z ich nieco oniryczną atmosferą, inną architekturą, większą ilością wolnej przestrzeni i zieleni.
Fot.Tomasz Klubowski. Sydney Opera House, 2011. Ciekawa, ale prosta kompozycja została zamieniona w udane zdjęcie i dopełniona przez „bonusową” mewę.
Przyciągają mnie też miejsca odwiedzane przez turystów. Sam nie jestem zwolennikiem tak zwanej turystyki zorganizowanej, ale samych turystów traktuję jak ciekawą subkulturę i wdzięczny obiekt obserwacji. Poruszają się często w dużych, kolorowych grupach, wyróżniają się z tłumu i jednocześnie są podobni do siebie, skądkolwiek przybywają. Podobnie atrakcyjne są dla mnie galerie i muzea – od pewnego czasu to, czy można w nich robić zdjęcia, interesuje mnie bardziej niż same ekspozycje.
Fot.Tomasz Klubowski.Tower Bridge, 2010. Chwilowa symetria, dwie sekundy później było już po tej scenie. Instynkt ponad namysł.
Jak?
W fotografii ulicznej z łatwością możemy dostrzec pewne reguły gry – motywy i zabiegi eksploatowane przez wielu fotografów. Mamy między innymi układanki elementów – symboli, portrety „z ukrycia”, zsynchronizowane kroki i inne choreografie tłumu, anegdoty, odbicia w szybach, gry cieni, zabawy z perspektywą i tak dalej. W moim przypadku przodują układanki – kadry, w których naczelną zasadą jest kompozycja, wzajemny układ elementów i interakcja między nimi. Lubię porządek w kadrze, gdy wszystkie klocki są na swoim miejscu, bo w innym nie mogłyby być, gdy po zamknięciu wycinka rzeczywistości pojawia się w nim nowa kombinacja i nowe znaczenie, nowa anegdota.
Poza układankami stosuję szereg streetowych trików – lubię wypatrywanie odbić w szybach (streetowa klasyka), mnożenie w ten sposób warstw, zderzanie przestrzeni. Lubię też poszukiwanie mocnych cieni i kontrastów jakie tworzą – światło lub jego brak organizują przestrzeń w całość i często opowiadają swoje własne historie. Miejskie reklamy to kolejny trik o dużym potencjale, w którym jednak łatwo wpaść w banał i powtarzanie się. Kreatywne wykorzystanie wszechobecnej w przestrzeni publicznej reklamy w fotografii ulicznej to także świetne ćwiczenie z patrzenia, a dla mnie – jedyne uzasadnienie tego wizualnego bałaganu w naszych miastach.
Fot.Tomasz Klubowski. London Wall, 2010. Mocne cienie, geometryczne kształty i linie, a do tego wisienka na torcie w postaci pomarańczowych elementów.
Wspominam tylko o wybranych trikach czy strategiach. Jest ich znacznie więcej. Uważam je za podstawowe narzędzie pracy fotografa ulicznego – ważniejsze niż aparat i tak samo ważne jak wygodne buty, które są nieodzowne, jeśli chcemy te narzędzia doskonalić. I jeszcze trzeci składnik – czas. Zauważyłem, że najlepsze efekty przynoszą dłuższe spacery z aparatem. Przez pierwszą godzinę dostrajam się do miejsca, wchodzę w rytm wyznaczany kolejnymi klapnięciami migawki. Potem nie ma już nic oprócz skupionego skanowania ulicy wzrokiem, przełączania się pomiędzy różnymi planami, swobodnego mieszania ich, układania elementów, plam światła lub cieni. Widzę w tym skupionym wpatrywaniu się sporo podobieństw do medytacji – nie mam wtedy w głowie nic innego, oprócz tego, co właśnie widzę. Przy fotografii ulicznej staram się więcej działać, niż myśleć – opieram się na instynkcie i refleksie. Ta kombinacja w połączeniu z otwartością na otoczenie często daje lepsze efekty niż niejedna wystudiowana aranżacja. Chyba dlatego trochę straciłem wiarę w pozowaną i ustawianą fotografię – do pięt nie dorasta rzeczywistości.
Można spotkać się z opiniami, które sprowadzają fotografię uliczną do ślepego przypadku i szczęścia, ale dla mnie przypadek nie istnieje, a szczęście – powtarzając za Martinem Parrem – jest w pełni zasłużone. Wydreptane, wyczekane i wypatrzone.
Tekst i zdjęcia: Tomasz Kulbowski
www.kulbowski.com