- International Center of Photography w Nowym Jorku
- Surrealistyczne tropy w fotografii polskiej po 1945 roku
- Leżą u naszych stóp
- Między piekłem a niebem
- World Press Photo 2011
- Fotoeseje – teksty o fotografii polskiej Lecha Lechowicza
- Ciało i rekwizyt – Greg Ostrowski
- Światło błyskowe
- Hobby, fotoreporter wojenny – rozmowa z Januszem Walczakiem
- W poszukiwaniu wiosny
- Nadciąga zabójca, Nikon D7000
Zapraszamy do lektury FOTO 3/2011 już w sprzedaży!
Pół-Grecy
27 stycznia. 10:03. Do studia fotograficznego wchodzą trzy Rzymianki i pięciu Rzymian. W dłoniach trzymają reklamówki z napisem „Kengraf”, pokrowce z ubraniami i wielką, srebrzystą skrzynkę. Drzwi zatrzaskują się.
Parę dni wcześniej byłem na wernisażu „Surrealistycznych tropów”, gdzie pośród kilkudziesięciu rewelacyjnych zdjęć polskich fotografów drugiej połowy XX wieku dostrzegłem tryptyk Jerzego Lewczyńskiego przedstawiający NEGATYW – FOTOGRAFIĘ – WYIDEALIZOWANY OBRAZ jednej kobiety (strona 16). Choć zestawienie stworzono kiedy pan Gates dopiero wymyślał nazwę dla swojego imperium, to jakież – pomyślałem – jest ono aktualne. Przecież gdyby stworzyć współczesny mariaż będzie on wyglądał tak samo: RAW – FOTOGRAFIA – PHOTOSHOP. Zmieniła się tylko technika obrazowania. Ludzki pęd do idealizowania swojej fizyczności pozostał niewzruszony.Ludzie z Adobe i innych korporacji zajmujących się cyfrowym przetwarzaniem obrazu nie wymyślili nic nowego. Od starożytnej Grecji, kolebki naszej cywilizacji, artyści czynią wszystko, by człowiek był piękniejszy niż jest w rzeczywistości. Jedynie starożytni Rzymianie zachowali trochę zdrowego rozsądku i swych patrycjuszy, nie mówiąc nawet o chłopcu duszącym gęś, przedstawiali z całą realnością fizjonomii obfitującą w kurzajki, krzywe nosy, opadające powieki, łysiny i wytrzeszcze oczu. Reszta historii należy do chirurgów pędzla z włosia i Photoshopa.
Każde stworzone narzędzie ma swoje przeznaczenie, to fakt. Tłuczek jednak nie musi służyć do kobiecego aktu przemocy, a latarka do świecenia komuś w oczy. To samo dotyczy narzędzi graficznych. Nie musiały posłużyć do maskowania zmarszczek, powiększania piersi czy zamiany skóry na komputerowo tkany jedwab.
Jestem jednak wyznawcą tezy, że liczy się efekt. Dlatego też ingerencję w obraz dopuszczam, gdy nie mam ochoty sam zobaczyć sfotografowanego i przetworzonego krajobrazu, kupić kota w worku czy umówić się na randkę z dziewczyną ze zdjęcia. Bo wtedy fotograficzną prawdę cenię ponad wszystko i bliżej mi do reportażysty niż do portrecisty, którym bywam. Odrobina pudru wystarczy.
Okazuje się czasem, że wyraźna zmiana jest niezbędna. Tak jak w przypadku foto. Po rewolucji graficznej przyszedł czas na ewolucję zawartości. Dziś doczytacie się kolejnej nowości, której brakowało – felietonu. Mam nadzieję, że otworzą od tej pory pole do merytorycznej dyskusji na temat fotografii. Dyskusji, której tak bardzo w Polsce brakuje.
Mamy też nowego człowieka w świecie. Do zespołu foto dołączył Czesław Czapliński, który będzie dla Was pisał o najciekawszych wydarzeniach fotograficznych prosto z Nowego Jorku. Tym samym skład redakcyjny korespondentów, których liczbę powiększamy, stał się koedukacyjny.
27 stycznia. 15:12. Ze studia fotograficznego wychodzą trzy pół-Greczynki i pięciu pół-Greków. W dłoniach trzymają reklamówki z napisem „Kengraf”, pokrowce z ubraniami i wielką, srebrzystą skrzynkę. Drzwi zatrzaskują się.
P.S. Mój kształt nosa nie uległ zmianie, a Roman Zabawa nie nosi Ray Ban’ów. Naprawdę.
Paweł Staszak
Redaktor prowadzący