superzoom po nowemu
Jest to pierwsza CMOSowa cyfrówka Fuji i można powiedzieć, że model ten został wręcz „zaprojektowany pod CMOSa”. Filmowanie Full HD, filmowanie przy 1000 (!) klatkach/s, zdjęcia seryjne 10 klatek/s, dynamiczna panorama, usuwanie z kadru poruszających się obiektów…
superzoom po nowemu
Jest to pierwsza CMOSowa cyfrówka Fuji i można powiedzieć, że model ten został wręcz „zaprojektowany pod CMOSa”. Filmowanie Full HD, filmowanie przy 1000 (!) klatkach/s, zdjęcia seryjne 10 klatek/s, dynamiczna panorama, usuwanie z kadru poruszających się obiektów…
Jednak sam przetwornik i wynikające z niego cechy aparatu to dopiero początek. Konstruktorzy postanowili zapewnić mu godne otoczenie, którego opis dobrze ujmuje reklama na polskiej witrynie Fujifilm: „STOP. Sprawdź zanim kupisz lustrzankę.” I coś w tym jest, gdyż FinePixowi HS10 nie brakuje ani kompletu automatyk PASM, ani możliwości zapisu RAWów, ani stopki dla zewnętrznego flesza, ani bardzo lustrzankowej ergonomii. Do tego dochodzi obiektyw – 30-krotny zoom zaczynający się od małoobrazkowych 24 mm, a kończący na efektownych 720 mm.
Sporo funkcji, szerokie możliwości
Firma Fuji już jakiś czas temu zrezygnowała ze stosowania swego skromnego podręcznego menu, co wbrew pozorom wyszło aparatom na dobre, zwłaszcza że od zawsze sporo funkcji i tak było „wyrzuconych” na dedykowane przyciski. Duża ich liczba, schowek dla zapamiętania wybranego kompletu ustawień, górne pokrętło z automatykami naświetlania, pokrętło do zmiany wartości funkcji, którego można używać wymiennie z klawiszem nawigacyjnym, ów klawisz, którego segmenty dają dostęp do „kompaktowych” funkcji, a do tego w pełni ręczne sterowanie zoomem poprzez pierścień na obiektywie oraz ręczne ustawianie ostrości drugim podobnym – to wszystko naprawdę cieszy. Ogromnym plusem FinePixa HS10 jest porządny, mocno wystający, profilowany uchwyt. Do obserwacji kadru służy uchylny 3-calowy ekran (niestety tylko 230 000 pikseli) oraz elektroniczny wizjer o niezbyt dużym powiększeniu obrazu. Ważnym drobiazgiem jest automatyczne przełączanie się aparatu pomiędzy ekranem a wizjerem, za pomocą czujnika wykrywającego zbliżenie oka do wizjera.
Kilka słów o samych funkcjach. Podstawowy – matrycowy pomiar światła nie daje podstaw do narzekań, choć przyznać należy, że HS10 nieszczególnie przejmuje się przepalonymi niewielkimi obszarami wysokich świateł. Norma w kompaktach. W zapasie mamy pomiar uśredniający i punktowy, korekcję ekspozycji ± 2 EV (przydałaby się szersza) oraz trzyklatkowy autobraketing. Jako że matrycą nie jest firmowy Super CCD EXR, nie ma mowy o łączeniu sygnału z sąsiednich komórek dla uzyskania szerszego zakresu rejestrowanych tonów. Aparatowi pozostało jedynie kombinowanie z krzywymi naświetlania i czułościami w celu uzyskania podwyższonej dynamiki „200%” i „400%”. Funkcja ta działa dość kapryśnie – często skutecznie, czasami nie, okazjonalnie pozostawiając nierozjaśnione smoliste cienie.
W oświetleniu dziennym, HS10 nie ma żadnych problemów z prawidłowym odwzorowaniem kolorów.
Poza wspomnianymi już klasycznymi automatykami P, A, S, M i pełną automatyką, dysponujemy kilkunastoma programami tematycznymi, z których dwa możemy wyróżnić dla szybkiego dostępu. Do tego dochodzi SR Auto (Scene Recognition Auto), czyli rodzaj pełnej automatyki jednak opartej nie o program podstawowy, a o wybrany spośród kilku podstawowych programów tematycznych – w zależności od fotografowanego motywu. Uzupełnieniem są trzy oryginalne programy „zaawansowane”, bazujące na wykonaniu kilku klatek i z nich tworzące docelowe ujęcie. Pierwszy stosuje się w słabym świetle dla obniżenia szumów, ale nie bardzo nadaje się on do zdjęć nocnych, gdyż nie można korzystać w nim z korekcji ekspozycji. Stąd ciemne motywy (do których fotografowania został stworzony) oddaje on średnio szaro, czyli za jasno. Drugi wmontowuje poruszający się obiekt obecny na kilku ujęciach, w kilku pozycjach – na stałym dla tych ujęć tle. Natomiast trzeci usuwa poruszające się obiekty, pozostawiając samo tło. Obu sprawia kłopot wykrycie elementów poruszających się, czego skutkiem są „zjawy” w postaci częściowo wyciętych, a częściowo pozostawionych obiektów. Rzecz to jednak ciekawa i niewątpliwie warta dopracowania. Jeszcze jedną wyrafinowaną automatyką jest tworzenie panoramy nie z pojedynczych ujęć, a z ciągłej rejestracji filmu. Rzecz znamy już z cyfrówek Sony.
Panoramy nie trzeba mozolnie tworzyć z kilku (albo kilkunastu) klatek, a wystarczy szybko obrócić się, trzymając wciśnięty spust migawki (właściwie nie tyle szybko, co bardzo szybko, jeśli chcemy objąć panoramą 360°). Pionowa rozdzielczość zdjęcia to zaledwie 720 pikseli.
Mocno rozbudowane zostały zdjęcia seryjne. Możemy wybrać ich częstość: 3, 5, 7 albo 10 klatek/s, każda z nich dostępna jest także przy maksymalnej rozdzielczości, a jedynym problemem jest ograniczenie długości serii do 7 zaledwie ujęć. Rozbudowano tryb „najlepszego ujęcia”, czyli rejestracji serii od momentu połowicznego wciśnięcia migawki i ciągłego zapisu zdjęć do bufora, z jednoczesnym kasowaniem najstarszych. To funkcja, której Fuji było pionierem kilka lat temu. W HS10 nowością jest możliwość ustawienia, ile z 7 możliwych do zapamiętania ujęć, ma pochodzić sprzed całkowitego wciśnięcia spustu, a ile z okresu po wciśnięciu.
Filmowanie – z rozdzielczością Full HD i dźwiękiem stereo oraz trybem filmowania 1000 klatek/s. Tu oczywiście nie liczmy na Full HD, a jedynie na bardzo panoramiczne 224 x 64 piksele. Za to dla rozdzielczości filmu 1280 x 720 możemy włączyć 60 klatek/s.
Zakres kątów widzenia oczywiście jest ogromny. Napis objęty najwęższym kątem pochodzi z okolic centrum kadru wykonanego szerokim kątem; wcale niełatwo go znaleźć na tym zdjęciu. Widać jednak dobrze, że dół zooma praktycznie nie wykazuje winietowania, a czy to robota optyków, czy informatyków, to nie ma przecież znaczenia – liczy się efekt. Trzecie zdjęcie to powiększone dwa wycinki z ujęcia, wykonanego przy ogniskowej 720 mm: lewy to centrum kadru, prawy to brzeg. Środek klatki, jak na tak długą ogniskową, wygląda zupełnie dobrze, lecz na brzegu widać spadek ostrości oraz troszkę aberracji chromatycznej.
Matryca, obiektyw
10 milionów fotokomórek przetwornika to niby niedużo, ale w kompaktach z superzoomami wartość nadal często spotykana. Gorzej, że FinePix HS10 niezbyt dobrze tę liczbę wykorzystuje, bo tu jeśli chodzi o rozdzielczość mamy mamy zaledwie 1900 lph. Dobrze, że RAWy pozwalają wydobyć 100 lph więcej. Przy tym obiektyw pozwala na tyle jedynie przy najkrótszych ogniskowych. Już małoobrazkowe 50 mm (JPEGi) oznacza spadek do 1800 lph, ale ta wartość utrzymuje się aż do końca zakresu zooma. To oczywiście w centrum kadru, bo brzegi wypadają już gorzej. Na zdjęciach wykonanych tym obiektywem trudno zauważyć aberrację chromatyczną, dystorsję i winietowanie. Fujinon jest dobrą marką, ale myślę, że miały tu swój udział algorytmy korygujące te wady.
Nad szumami też zresztą mogliby trochę popracować, bo w tej dziedzinie HS10 nie błyszczy. Wraz ze wzrostem czułości widzimy najpierw spadek liczby drobnych szczegółów (ISO 400), a potem wzrost szumów (zwłaszcza chrominancji) i dziury po usuwaniu cyfrowego ziarna – to od ISO 800.
Funkcja redukcji rozmazań obrazu realizowana jest przez poruszanie matrycą rejestrującą oraz przez – znaną już z dawniejszych cyfrówek Fuji – oryginalną, dwuzdjęciową wersję stabilizacji elektronicznej. Polega ona na szybkim naświetleniu dwóch ujęć (jedno po drugim), różniących się ekspozycją. Jedno ma za zadanie zarejestrować ostre kontury obiektów, a drugie prawidłowe barwy i jasność. Montaż obu w jedno daje w efekcie prawidłowo naświetlone zdjęcie z ostrymi konturami. Tej elektronicznej stabilizacji nie możemy użyć samodzielnie, a jedynie jako opcjonalne uzupełnienie stabilizacji „mechanicznej”. Ta daje nam skuteczność rzędu dwóch działek czasu (trochę lepiej, gdy działa wyłącznie podczas naświetlania), a po uzupełnieniu elektroniczną mamy w sumie zysk około trzech działek.
Poziom szumów i odwzorowanie szczegółów przy poszczególnych czułościach w teście plenerowym. Jeśli chcemy korzystać z maksimum uzyskiwanych szczegółów, to musimy trzymać się ISO 100. Dwukrotnie wyższa czułość powoduje już drobny spadek ich liczby, choć wyraźniejszą różnicę na minus widać dopiero przy ISO 800. Dalsze – jeszcze znaczniejsze pogorszenie – następuje przy przejściu na ISO 800, choć i tu ziarno nie jest istotną wadą. Przy ISO 1600 niby też nie, ale ślady jego usuwania owszem. Wyższe czułości figurują w tym aparacie już raczej tylko dla ozdoby, choć oczywiście lepiej je mieć niż nie mieć.
CMOS dobra rzecz…
…ale jej pierwszego zastosowania przez Fuji nie mogę ocenić jednoznacznie. Z jednej bowiem strony, użycie takiego przetwornika pozwoliło w ogromnym stopniu rozszerzyć możliwości aparatu (filmowanie, zdjęcia seryjne i tak dalej), ale jednocześnie widać takie sobie efekty w kwestii oddania kolorów w sztucznym świetle, poziomu szumów i rozdzielczości zdjęć. Zakładam, że to efekt skromnych doświadczeń z CMOSowymi matrycami, a w następnych modelach zauważymy istotną poprawę. Niemniej jednak aparat i tak należy ocenić dość wysoko, i szkoda tylko, że wynika to z ogólnego zaawansowania i wyrafinowania, a nie z bardzo dobrych efektów zdjęciowych.
Roman Zabawa
Aparat do testu udostępniła firma Fujifilm Polska.
Fujifilm FinePix HS10
funkcje zdjęciowe: 9
jakość zdjęć i filmów: 6
ergonomia: 8
możliwości/cena: 7
średnia ważona: 7,2 pkt
Ocena Digital Vision: DOBRY ****
zalety:
superzoom z rozwiniętym
szerokim kątem
wideo Full HD
rozbudowane tryby zdjęć seryjnych
odchylany ekran
zapis zdjęć w RAWach
na JPEGach praktycznie brak dystorsji, aberracji chromatycznej i winietowania
wady:
niezbyt wysoka rozdzielczość obrazu
niskie nasycenie barw w sztucznym świetle
spadek rozdzielczości na brzegach klatki