– czyli lekcja historii
Dziś znów będziemy patrzeć wstecz i to dość daleko, bo do początku ubiegłego wieku. Wydana w zeszłym roku przez Taschena książka „Alfred Stieglitz, Camera Work: The Complete Photographs” zbiera materiał wizualny ze wszystkich 50 numerów wydawanego przez Stieglitza w latach 1903–1917 kwartalnika fotograficznego „Camera Work”. Słynący z najwyższej jakości reprodukcji magazyn na trwałe zapisał się w historii fotografii. Niemiecki wydawca postanowił nam o nim przypomnieć – w pięknym stylu, trzeba przyznać.
Fotografia jako sztuka – początki
Na początku XX wieku wciąż jeszcze młoda fotografia była traktowana przez świat sztuki trochę po macoszemu. Jako wiodący przedstawiciel nurtu foto secesji, postępowego ruchu, który starał się rozwijać kreatywne możliwości fotografii, Alfred Stieglitz chciał to zmienić. Stieglitz w pełni zasłużył na określenie „człowiek renesansu” – był jednocześnie fotografem, wydawcą, dziennikarzem, teoretykiem fotografii, krytykiem, kuratorem, właścicielem galerii. Całe życie walczył o uznanie dla fotografii jako dziedziny sztuki, a nie jedynie rzemiosła. Jednym z najważniejszych owoców jego starań był kwartalnik „Camera Work”, który był pierwszym fotograficznym czasopismem skupiającym się na artystycznym aspekcie tej dziedziny, a nie tylko na sferze techniki. Co prawda z dzisiejszej perspektywy promowany przez Stieglitza (przynajmniej w pierwszych latach istnienia pisma) piktorializm nosi zbyt mocne znamię odniesień do malarstwa i, delikatnie mówiąc, trąci myszką, ale pod tym względem warto patrzeć na „Camera Work” przede wszystkim przez pryzmat wpływu pisma na historię fotografii.
Wycinki na wystawie
„Camera Work” wyróżniały przede wszystkim dwie rzeczy – dobór treści i zdjęć oraz strona formalna, czyli wygląd pisma. O doborze treści wspomniałem przed chwilą. Warto tylko dodać, że mimo iż Stieglitz ewidentnie promował swoich znajomych (na łamach kwartalnika niezwykle często pojawiały się te same nazwiska), to w „Camera Work” znalazło się miejsce dla takich twórców jak Julia Margaret Cameron i Paul Strand. Zresztą Strandowi poświęcono cały ostatni numer pisma, co sygnalizowało ostateczne zerwanie z piktorializmem i otwarcie się na znacznie bardziej nowoczesne środki wyrazu.
Stieglitz obsesyjnie wręcz pilnował najwyższej jakości – ponoć własnoręcznie wklejał reprodukcje w każdy egzemplarz magazynu. Trzeba przyznać, że takie przywiązanie do detali nie powinno dziwić, skoro mówimy o ręcznie wykonywanych fotograwiurach wklejanych na drogi papier. O nieskazitelnej jakości fotograwiur wykonanych przez mistrzów rzemiosła niech świadczy fakt, że gdy pewnego dnia na miejsce wystawy fotografii twórców ze środowiska Stieglitza nie dotarły oryginalne odbitki, wykorzystano reprodukcje z „Camera Work”. Nikt się nie zorientował. Nic dziwnego, że dziś wyjęte z „Camera Work” grafiki osiągają wśród kolekcjonerów naprawdę wysokie ceny.
Wyjątkowa okazja
Dziś dostęp do oryginałów „Camera Work” jest bardzo ograniczony, dlatego publikacja Taschena ma tak duże znaczenie – zbiera bowiem fotografie ze wszystkich 50 numerów kwartalnika. Zdjęcia ułożono chronologicznie i oznaczono numerami wydań pisma, w których się ukazały. Wszystko to zostało zamknięte w książce liczącej ponad 550 stron i mającej niemal 5 cm grubości. Za ok. 40 zł czytelnik zyskuje wgląd w bezcenne archiwum niezbędne każdemu, kto choć trochę interesuje się historią fotografii. Jakość reprodukcji nie powala, ale w takiej publikacji nie ona jest najważniejsza. Szkoda tylko, że nie zachowano proporcji wielkości oryginalnych zdjęć – zdjęcia poziome są malutkie (niezależnie od tego, jakie miały wymiary w oryginale), a zdjęcia pionowe dość duże (i znów – niezależnie od oryginalnych wymiarów).
Oczywiście z dzisiejszej perspektywy większość zdjęć z „Camera Work” już na pierwszy rzut oka wygląda na fotografie stuletnie lub niemal stuletnie. Warto jednak przyjrzeć im się dokładnie – możemy się zdziwić, jak wiele tematów i sposobów ich ukazywania na zdjęciach przetrwało do dziś w kanonie fotograficznym. W publikacji Taschena znajdziemy też zaskakująco dużo zdjęć kolorowych (!) oraz ujęcia, które w żadnym wypadku nie kojarzą się ze stuletnimi bibelotami (bo takim określeniem można określić większość zdjęć zamieszczonych w opisywanym tomiku) – jak np. nocny miejski krajobraz Johna Francisa Straussa z 1903 r. na stronie 57. Warto też zabawić się w wyszukiwanie źródeł inspiracji znanych współczesnych fotografów (ja ze zdziwieniem znalazłem m.in. zdjęcie jakby żywcem wyjęte z albumu kontrowersyjnego Jocka Sturgesa). Symbolicznym przejściem we współczesność jest, wspomniany przeze mnie wcześniej, zajmujący większość ostatniego numeru „Camera Work” Paul Strand, którego prace bardzo odstają od większości pozostałych fotografii zamieszczanych przez Stieglitza.
Zdjęciom towarzyszy bardzo ciekawy, obszerny tekst zawierający rys historyczno-krytyczny autorstwa Pam Roberts, która w latach 1982–2001 była kuratorką w Brytyjskim Królewskim Towarzystwie Fotograficznym. Bardzo ciekawa lektura, a do tego w trzech językach (po angielsku, francusku i niemiecku), więc każdy powinien znaleźć wersję dla siebie. Artykuł Roberts zapewnia zdjęciom z „Camera Work” (czyli – bądź co bądź – najważniejszemu składnikowi książki wydanej przez Taschena) kontekst zarówno artystyczny, jak i historyczny. Dzięki temu czytelnik otrzymuje pełny zestaw informacji (tekstowych i wizualnych) niezbędnych, żeby docenić wagę dzieła Alfreda Stieglitza. Biorąc pod uwagę cenę i objętość opracowania „Alfred Stieglitz, Camera Work: The Complete Photographs” powinno się znaleźć na półce każdego miłośnika fotografii.
Na koniec uwaga porządkowa – obiecuję, że w kolejnych felietonach z cyklu „Z górnej półki” (czyli jeszcze przed wakacjami) zajmę się książkami, które nie wskrzeszają duchów przeszłości, tylko zawierają zupełnie nowy, premierowy materiał.