czwartek, 28 marzec 2024

Spis treści

Kieszonkowy Kertész razy dwa
czyli narodziny i odrodzenie artysty

André Kertész to prawdziwy klasyk, który wywarł duży wpływ na współczesną fotografię. Znamy jego najsłynniejsze zdjęcia, ale praktycznie wszystkie one pochodzą sprzed drugiej wojny światowej – pływak w basenie z 1917 r., najsłynniejszy paryski widelec z 1928 r. Tyle że Kertész żył 91 lat, więc musiał chyba fotografować zarówno wcześniej, jak i później, prawda? Właśnie takie zdjęcia można obejrzeć w dwóch książeczkach wydanych przez amerykańską oficynę W. W. Norton. „The Early Years” (2005 r.), jak sam tytuł wskazuje, mówi o latach kształtowania się artystycznej postawy Węgra, podczas gdy w „The Polaroids” (2007 r.) znajdziemy zdjęcia powstałe u schyłku życia fotografa. Obie książki wzbogacają teksty Roberta Gurba, znawcy wszystkiego, co związane z Kertészem, kuratora Estate of André Kertész.

Albumy zostały pięknie wydane – w twardej oprawie powleczonej płótnem. Oba są kwadratowe i mają niewielki format, dostosowany wielkością do oryginałów prac, zreprodukowanych w jednym i drugim wypadku w skali 1:1. Zachęcają do kontemplacji zdjęć w intymnym zbliżeniu. Intymnym nie tylko przez miniaturowy format tomików, ale też na przykład możliwość obcowania ze stykówkami, które są przecież ulotnym, roboczym etapem pracy fotografa. „The Early Years” ukazuje narodziny artysty, pozwala czytelnikowi zabawić się w detektywa i poszukać zarysów formującej się postawy twórczej. „The Polaroids” z kolei to świadectwo dźwignięcia się z depresji po śmierci najbliższej osoby. Dokument powrotu do aktywności dzięki pracy zawodowej.

Zakopany kufer i fotograficzna spuścizna

Elizabeth Kertész zmarła w 1977 roku, ledwie trzynaście lat po tym, jak jej mąż zyskał w Stanach należne mu uznanie. Jej śmierć załamała fotografa – Elizabeth była jego łącznikiem ze światem zewnętrznym. Kertész kaleczył zarówno angielski, jak i francuski. Jedynym językiem, który opanował do perfekcji, była fotografia. Ale ta przestała dawać radość. Katalizatorem powrotu do pracy twórczej był prezent od znajomego – aparat Polaroid SX-70. W natychmiastowej technice Polaroida spodobała się Kertészowi samowystarczalność – ze względów zdrowotnych od 1939 roku nie wchodził do ciemni. Teraz rzucił się w wir pracy i zupełnie zatracił. Znów był fotografem. Jednak polaroidy ujrzały światło dzienne dopiero po śmierci autora, kiedy Gurbo został poproszony przez jego spadkobierców o przekopanie się przez archiwum artysty.